Scenariusz: Tom Kapinos
Występują: David Duchovny, Natascha McElhone
Zdjęcia: Michael Weaver
Muzyka: Tree Adams
Czas trwania: 30
Gatunek: obyczaj/dramat/satyra
Sex, drugs & rock’n roll
W telewizji doszło do rewolucji. Seriale udowodniły, że potrafią trzymać poziom filmów kinowych. Do seriali, które zrewolucjonizowały telewizję niewątpliwie należy także „Californication”. Najbardziej trafne oraz jednocześnie niesprawiedliwe jest określenie tego serialu jako „Sex and the City” dla facetów. Trafne, ponieważ mamy tutaj podobną tematykę z punktu widzenia faceta. Mamy problemy rodzinne, osobiste, seksualne oraz zawodowe a wszystko podszyte sporą dawką sarkastycznego humoru. Niesprawiedliwe, ponieważ pomimo ekstremalnych postaci, nie są one karykaturami, jak w tym „babskim” serialu. Nie ma ewidentnego podziału na kobiety czy facetów podczas kreacji postaci. O wszystkie zadbano aby były skomplikowane i „trójwymiarowe”, podczas gdy w „Sex and the City” cztery koleżanki były raczej odpowiednikami czterech stereotypów kobiet, a mężczyźni jakich spotykały, byli przeważnie niekonsekwentnie i płasko stworzonymi dodatkami. Na chwilę obecną dostępna jest jedynie pierwsza seria, druga ma być. Kiedy? Nie wiadomo, ze względu na strajk.
God hates us all
Pierwszy sezon to poniekąd zamknięte dzieło. 6 godzin filmu, który ma swój początek, swoje rozwinięcie oraz zakończenie. Najmocniejszą stroną tego serialu dla mężczyzn jest początek... Poznajemy Hanka (Duchovny dostał Złotego Globe’a za tą rolę i faktycznie udowodnił, że jest genialnym aktorem), jest pisarzem wypalonym, marzącym o mieście swoich sukcesów z przeszłości, o Nowym Jorku. Nowy Jork to miejsce narodzin jego pisarskich sukcesów. Do L.A. przeprowadził się za pieniędzmi oraz ekranizacją swojej powieści o tytule „God hates us all” („Bóg nas wszystkich nienawidzi”), której tytuł został zmieniony na „Mała szalona rzecz zwana miłością” („This crazy little thing called Love”) z Tomem i Katie w rolach głównych (oczywiście jest to mały żarcik na koszt Toma Cruise’a i jego lubej Katie Holmes). Oczywiście Hank nie jest zachwycony efektem końcowym i - z oczywistych powodów - uwielbia się określać mianem dziwiki hollywoodzkiego showbiz’u. I tak się zaczęła kalifornikacja jego życia, długi nie kończący się upadek, gdzie każde działanie na rzecz ratowania samego siebie na końcu okazuje się być jedynie kolejnym etapem autodestrukcji...
Upadek Hanka rozpoczął się na blokadzie pisarskiej po przeprowadzce do Los Angeles, ale żaden upadek nie jest kompletny bez rozbitego związku - jego ukochana zaręcza się z innym facetem, a jego córka rozpoczyna swe zmagania z okresem dorastania. Ta tematyka króluje przede wszystkim w rozwinięciu wątku oraz w zakończeniu. Co prawda całość jest dalej przedstawiona z męskiego punktu widzenia, jednak nie jest już przepełniona tak mocno treściami dla dorosłych (narkotyki, golizna, duże ilości seksu, przekleństwa i jeszcze więcej alkoholu). Całość koncentruje się na odbudowaniu rodziny oraz, co z tym idzie, na wartościach rodzinnych.
Jednak Hank nie był by sobą, gdyby wszystko miało iść torem klasycznego dramatu rodzinnego.
Everybody loves Hank
Postać Hanka jest może przerysowana, jest to jednak dość akuratny obraz faceta. Może nie każdy jest taki, jak on i może nikt nie powinien być taki, jak on (pomimo, że tak naprawdę to jest on tragicznym ale pozytywnym antybohaterem), ale to przede wszystkim on przyciąga widzów. Jego autodestrukcyjne działania oraz przeżycia są fascynujące i przeważnie wiarygodne. Kiedy zrobi z siebie kolejny raz absolutnego kretyna, rozumiemy, że to jest Hank, on taki po prostu jest. Hank nauczył się swej lekcji - nie ważne czy zrobisz komuś coś dobrego czy złego i tak oberwiesz po dupie, więc po co się przejmować bzdurami, lepiej odpalić dżointa, łyknąć browa i stuknąć brunetę, znajdującą się w zasięgu wzroku. Nikt na to nic nie poradzi, ale dlaczego miałby ktoś coś na to poradzić, kiedy właśnie dlatego jest taki pociągający (dla kobiet, bo jednak mają pociąg do „złych/zepsutych chłopaczków” a dla facetów ponieważ żyje życiem, jakie nie jeden z nas chciałby choćby na tydzień wypróbować). Jednak Hank ma jedną zaskakującą cechę, która nie do końca pasuje do jego zachowania, jest szlachetnym kawalerem, chce być rycerzem w błyszczącej zbroi na białym rumaku... ale tylko dla jednej - która tego już nie chce, więc każda inna to jednorazowy numerek na boku...
Jeszcze muszę wspomnieć, dlaczego coraz rzadsze takie numerki w tym serialu mi przeszkadzały... ogólnie seks w tym serialu, albo raczej na początku oraz trochę pod koniec, był całkiem fajnie przedstawiony, pomijam fakt, że panie ładne, ale sam akt był połączeniem naturalizmu z humorem, po prostu był niezły ubaw, trochę mi tego brakowało w późniejszych odcinkach...
Jeżeli jesteś kobietą i masz męża od miliona wieków, nawet, jak myślisz, że go znasz, wiedz że nawet jak się nie przyzna, on uwielbia Hanka i skrycie także pragnie być nim chociażby na chwilę.
Moja ocena: 9 na 10 (Minus za mały brak równowagi w serialu, ale to mały minusik)
[Kondorr]
Jak nie wiecie czy poświecić Hankowi swój czas, obejrzycie poniższy film, albo poczujecie potrzebę obcowania z nim, albo na dobre zostawicie ten serial w zapomnieniu...