Scenariusz: Bill Kelly
Zdjęcia: Don Burgess
Muzyka: Alan Menken , Stephen Schwartz
Czas trwania: 107
Dyst.: Forum Film Poland Sp. z o.o.
Troche o bajkach
Wychowałem się na bajkach Disney’a, jak „Alladyn”, „Król Lew” oraz na tych bardziej klasycznych typu Myszka Micke’y lub Kaczor Donald. Oczywiście z Disney’em mocno konkurowały Looney Toons Warner’a, ale chyba pozostał mi szczególny sentyment do Disney’a (chociaż te niekończące się wstawki śpiewne dobijały mnie coraz bardziej wraz z dorastaniem). Muszę jednak przyznać, że wyrosłem (chyba niestety) z tych bajek. W ostatnich latach nie podobały mi się szczególnie ani „Madagaskar”, ani „Epoka lodowcowa”, ani te inne trójwymiarowe baje. Nie chodzi mi tutaj jednak o technikę realizacji. To czy coś jest animowane 2D czy 3D, czy nakręcone z aktorami nie ma dla mnie większego znaczenia. Chodzi głównie o treść. Dla mnie jedynym prawdziwym kinem rodzinnym był przez długie lata „Shrek” i „Shrek 2”. Te filmy po prostu w równym stopniu były atrakcyjne dla młodszych, jak i dla starszych (w wymienionych powyżej pozycjach nie znalazłem niczego szczególnie atrakcyjnego dla siebie – pomijając szarżującą wiewiórę, czy też pingwiny z niestabilnym psychicznie Kowalskim).
Przechodząc do wątku: Mamy piękną niewiastę z chordą leśnych stworków w jakimś domku drzewnym, która marzy o tym jedynym księciu. Oczywiście przy okazji marzenia o nim, dużo śpiewa, no i niczym syrena zwabia swego księcia do siebie i po niespełna kilku sekundach znajomości ów książę się jej oświadcza. Oczywiście, nie mogło się obyć bez złej macochy, która swego księcia ożenić nie chce, ponieważ straciłaby swoją koronę.
Owa macocha (świetna Susan Sarandon – tylko nie wiem czy świetna gra aktorska, czy stylizacja) postanawia pozbyć się tej pięknej pani – Giselle – i wysyła ją w miejsce „gdzie nie ma Happy End’ów”, czyli do naszego świata, a konkretnie do Nowego Jorku, gdzie bajka zamienia się z kreskówki na film aktorski.
Co jednak okazuje się ciekawym aspektem tego filmu, to fakt, iż tak jak Giselle zmaga się z realiami naszego świata, tak i nasz świat ulega jej bajkowości. Zwierzątka pomagają jej sprzątać, czy się ubrać, tańczą do jej śpiewu, a ona sama codziennie majstruje sobie nową kieckę, czy to z firanek, czy to z dywanu człowieka, który ją w tym realnym świecie uratował i postanowił jej pomóc. Jej bajkowość i absolutny brak trzeźwego spojrzenia na świat prawie powoduje, że chciał ją wysłać do zakładu zamkniętego. A ona cały czas nawija o swym księciu z bajki, który oczywiście za nią podążył, aby ją odnaleźć, uratować i wziąć za żonę, jednak walka z ruchem drogowym nowego Jorku okazuje się trudniejsza niż walka z bajkowymi trollami.
Plusy
Film na początku za pomocą kreskówkowego epizodu i jego lekko „shrekowego” podejścia do gatunku wciąga, a w dalszej części jako film aktorski trochę nierówno bawi. Pan Patrick Dempsey nie do końca przekonuje w tym gatunku. W sumie to sprawia wrażenie całkowicie zagubionego pomiędzy światem bajkowym a realnym, przez co odgrywany przez niego Robert, samotnie wychowujący ojciec, staje się postacią mało ciekawą. Znacznie lepiej wypada James Marsden w roli księcia z bajki. Widać, że ma niesamowity ubaw odgrywając postać disnejowską przeniesioną w realny świat. On i jego towarzysz – biedna wiewiórka Pip, która w rzeczywistym świecie już nie umie przemawiać ludzkim głosem, co ją mocno wkurza – to idealna przeciwwaga dla momentami trochę zbyt smętnego wątku Giselle i Roberta. Sama wiewiórka też jest mistrzowska, jednak jej obecność została zredukowana do poziomu pingwinów z „Madagaskaru” oraz wiewiórki z „Epoki Lodowcowej”. Dodać trzeba też, że cierpienia, przez jakie biedny Pip przechodzi w tym filmie, to jak na bajkę dla dzieci chyba wręcz za wiele.
Minusy i podsumowanie
Dużym minusem jest jakby rozdwojenie jaźni tego filmu, rzeczywistość wpływa trochę za mało na postacie bajkowe, a postacie bajkowe za bardzo wpływają na świat rzeczywisty, przez co pomysł wrzucenia postaci z bajek do realnego świata się rozmywa i świat realny za bardzo przeistacza się w ten bajkowy. Owszem, można to wytłumaczyć faktem, że co jak co, ale to film przede wszystkim dla dzieci, ale fajnie by było, gdyby ktoś kiedyś podszedł do tego tematu z trochę większą powagą.
Na koniec końców muszę powiedzieć, że „smoczyca” (nie będę spolerował – sami się przekonajcie), to już dość grube przegięcie, ale jednak w całości film jest świetny. Ubaw był niezły, a także miło było się wybrać w trochę sentymentalną podróż do dzieciństwa. Jako że jest to film dla dzieci można mu parę rzeczy wybaczyć, a na inne przymknąć oko – po prostu świetne kino rodzinne. W końcu ostateczny przekaz filmu też jest udany:
Moja ocena: 8 na 10 (ponieważ mimo wszystko to film dla dzieci oraz za trochę niemrawego Dempseya i przegiętą „smoczych”)
[Kondorr]