Scenariusz Henry Gilroy , Steven Melching
Obsada: Samuel L. Jackson, Anthony Daniels
Muzyka Kevin Kiner (więcej...)
Czas trwania: 98
Dyst.: Warner Bros.
Gatunek: po prostu Star Wars (a co?!?)
Dawno temu w odległej galaktyce…
Tak by powiedział nie jeden krytyk, zapytany o to, kiedy ostatnio powstał dobry film z gwiezdnej sagi, zapominając całkowicie o „Zemście Sithów”. I tak też mniej więcej to wyglądało, kiedy to nowy film „Star Wars: The Clone Wars” został zmiażdżony przez owych krytyków… nawet nie miał 20% na tomatometrze… i ta wiadomość bardzo mnie zmartwiła...
Chcąc wplątać Republikę w wojnę z klanem gangsterów Huttów, separatyści porywają syna Jabby (już ten wątek brzmi koszmarnie) i wkręcają winę Republice. Republika próbuje udowodnić swoją niewinność i w zamian za sojusz z gangsterami zamierza uratować syna Jabby. Oczywiście Yoda zamierza wplątać w to wszystko dobrze nam znanych Jedi Knightów Kenobiego i Skywalker’a, a Kenobi i Yoda też razem knują… przeciwko Skywalkerowi!!! Bowiem ten stwierdził, że nigdy nie przyjmie żadnego Padawana… no, nie ma bata! Ale chłopak rozemocjonowany jest zdeka i se daje wkręcić młodą Ahsoke.
Tyle dowiedzie się dość szybko, już na samym początku filmu, i oczywiście nie napiszę jak to się zakończyło ani co się dalej działo…. Ale czy film jest TAK kiepski jak twierdzą krytycy? Czy jest TAK kiepski jak streszczenie jego fabuły?
Otóż NIE! Jest to wspaniała zabawa. Nie jest to całkiem infantylna bajka, ale jednak dla dzieci (lub rodziny). Nie jest to żadna komedia, ale jednak śmieszna (szczególnie podobają mi się „brytyjskie” maniery Obi-Wana – nie zdradzając za dużo), animowane postacie faktycznie może trochę wyglądają jak przerośnięte ekszyn-figurki Hasbro, ale mimo tego są pełne emocji i życia. Nie jest to także film kinowy, tylko pierwsze cztery odcinki serialu zmontowane w jeden film, mimo wszystko produkcja zapiera dech w piersi. Wątek streszcza się jak kiepski dowcip, ale liczy się tutaj, nie to CO się dzieje, ale JAK się to coś dzieje. A uwierzcie mi, że dzieje się sporo!
Następna zmiana, to muzyka. Nie ma już pana Williamsa. Muzyka przypomina teraz trochę tą z „Battlestar Galactica (2003)”. Jest to mieszanka muzyki orkiestralnej (znanej z poprzednich filmów) z bardziej nowoczesną muzyką… trochę rock’a, ale także folkloru, a wszystko idealnie pasuje i odróżnia ten film od pozostałych i wprowadza trochę innowacji.
Warto także wspomnieć o przemocy, pomimo że jest to film o klimacie bardziej „lajtowym” niż na przykład „Zemsta Sithów”, to jednak sceny bitewne z udziałem klonów są momentami dość mocne. Mogę przytoczyć jedną taką scenę, która mi trochę przypomina „Szeregowca Ryana”: Klony ruszają do ataku, a jeden z nich wstaje i krzyczy coś ala „let’s go”, po czym obrywa w łeb, a dalsza akcja jest poprowadzona jakby z ręki z za pleców szarżujących wojsk Republiki. Ogólnie nic bardzo strasznego, ale mimo wszystko warto się samemu przekonać czy wasze potomstwo faktycznie przełknie takie sceny. Jeżeli nie macie nic przeciwko pokazywaniu „Powrotu Jedi” swoim pociechom, to ten film jest mniej więcej na tym samym poziomie intensywności przemocy.
Trzeba przyznać, że są luki scenariuszowe. Jakby się tak głębiej nad wszystkim zastanowić, to można ich sporo znaleźć, ale jest to film skierowany do młodszej widowni i pewne zabiegi na skróty mogą zostać wybaczone. Ostatnia trzecia część filmu trochę się ciągnie, film pod koniec traci na rozpędzie, ale tylko troszeczkę i tak naprawdę nie przeszkadza mi to za bardzo.
Pozycja godna polecenia, ale pewnie tylko dla tych, co znają i kochają pierwotne dzieła Lucasa. Nie jest to kolejny film Gwiezdnych Wojen, to tylko początek serialu, więc nie nastawiajcie się na niewiadomo co. Czeka was telewizja na dużym ekranie, zacna telewizja. Dużo się dzieje, ładna realizacja i tylko trochę słaby wątek odstaje od reszty, ale nie psuje zabawy. Nie jest koniecznością, aby znać wszystkie filmy Gwiezdnych Wojen, aby móc się cieszyć tym filmem, ale jednak warto byłoby wpierw obejrzeć „Epizod I”, „Epizod II” oraz „The Clone Wars Vol. I” (to ta wcześniejsza kreskówka z Cartoon Network).
Moja ocena: 8,5 na 10 (za to, że publiczność docelowa to młodsi fani gwiezdnej sagi, a ja już do takich nie należę oraz za skróty i luki scenariuszowe).
Streszczenie tego, co się wydarzyło do chwili obecnej
Jako, że w momencie tego filmu, jesteśmy w samym środku wojny, której geneza była tłem politycznym pierwszych dwóch epizodów i ta geneza nie została tutaj jeszcze raz przytoczona pozwolę sobie streścić ten wątek poniżej, jako że zauważyłem, że nie wszyscy widzowie kapują, o co kaman…
A więc, wszystko zaczęło się od pewnego senatora Republiki, który był także Sithem… czyli istotą posługującą się ciemną stroną mocy. Oczywiście nie mógł się ujawnić, bo Jedi, ci którzy korzystają z jasnej strony mocy, by go skrócili o głowę co najmniej. Oczywiście ów Sith, to wcielenie zła. Pożądał jak największej władzy i wcale mu nie pasowało być zaledwie senatorem, chciał więcej. Więc skrycie, Darth Sidious, zaplanował atak na swoją ojczyznę, aby jako senator Palpatine zyskać poparcie w senacie. Obrona tej ojczyzny – Naboo – powiodła się. Jedi pokonali siły zła, ale równocześnie Palpatine zyskał na wsparciu w senacie i został wybrany galaktycznym kanclerzem. Jednak rządzić demokracją a rządzić imperium to nie to samo, więc w trakcie realizacji reszty mrocznego planu zorganizował tak zwany sojusz niezależnych systemów planetarnych, znany także jako separatyści.
Oczywiście doszło do wojny między Republiką a tymi separatystami, jednak cały myk polegał na tym, że ów kanclerz Palpatine, także zwany Darth Sidiousem, był przywódcą obu stron. Manipulował zarówno senatem, jak i sojuszem niezależnych systemów. A jak to słusznie zauważył Yoda: „Ciemna strona przyćmiewa wszystko”, stąd Jedi nie byli tego świadomi i dali się wplątać w tą wojnę, która została rozpoczęta bitwą o Geonosis i jest kontynuowana w tym filmie, a kończy się ostatecznie dopiero w „Epizodzie III” na planecie Mustafar.
Moje nadzieje na przyszłość:
Serial niebawem ruszy, Lucas już szykuje sezon 3 i ma w planach w sumie, co najmniej, 100 odcinków (jakoś po 22 rocznie). Więc jest duże pole do manewru na rozwój akcji, rozwój postaci oraz zróżnicowanie głównych bohaterów. Lucas obiecał, że dalsze odcinki nie będą się tak mocno koncentrować na głównych postaciach z filmów tak, jak w tym przypadku. Czas ekranowy ma być w miarę „fair” podzielony na różne postacie i różne wątki. To, że poznamy pewnie większą ilość Jedi jest pewne (oby było więcej Kit Fisto, fajnie było by zobaczyć poza komiksami także Quinlana Vosa oraz Aaylę Securę, która oprócz „ciekawej” wizualnej strony, jest także fajną postacią), jednak chciałbym coś o samych klonach, gdyż w filmach byli po prostu mięsem armatnim, a ja chciałbym zobaczyć ich bardziej ludzka stronę - czym się różnią od zwykłych ludzi, jakie cechy ludzkie u nich pozostały oraz jak sobie radzą w walce bez przywództwa Jedi – tak jak to przedstawiono w komiksach. Pożyjemy zobaczymy.
[Kondorr]