Reżyseria: Artur Pilarczyk
Scenariusz: Artur Pilarczyk, Rafał Jakiel
Autor zdjęć: Mariusz Konopka
Muzyka: Łukasz Bryła
Gatunek: obyczaj
Czas trwania: 96min
Marian! KIEDY?!?
Długo czekałem na ten film. Uwierzcie mi. Kiedy poznałem Mariusza parę lat temu, wydaje mi się, że nawet scenariusz nie był do końca gotowy. Na sam plan nie mogłem się wybrać, ale za to Łukasz „Wagon” Wanago informował mnie na bieżąco o tym, co się na nim dzieje. Moja ciekawość rosła, ale dopiero po wielu miesiącach od zakończenia zdjęć, Mariusz pokazał wybranej grupce ludzi pierwszą wersję filmu - była bez korekcji barwnej, bez muzyki, dźwięk był prosto z planu, nie było kwestii z off’u (czyli narracji)… była to bardzo wstępna wersja.
Pomijające te ówczesne niedociągnięcia techniczne, film już wtedy błyszczał potencjałem, ale śmiem powiedzieć, że jeszcze nie porywał.
Minęło parę kolejnych miesięcy i oto w Kamieńcu (to tam, gdzie większość zdjęć była kręcona) doszło w końcu do pierwszej oficjalnej prapremiery w klimatach dosłownie prosto z filmu… w miejskim kościele.
Muszę przyznać, że film przeszedł od tego kameralnego pokazu surowej wersji do momentu owej premiery niemałą ewolucję… coś, co wyglądało jak kręcone dla „Złotopolskich” w końcu wyglądało jak kino, brzmiało jak kino, a co najważniejsze… historia wybrzmiała w całości, była przejmująca i ciekawa nawet, dla osoby dalekiej od boga i kościoła (takiej jak ja), wiele decyzji podjętych przez głównego bohatera, Marcina (mojego imiennika swoją drogą) było jednak nie do końca zrozumiałych. Ale o tym później…
Co działało…
W bardzo dużym skrócie można wątek filmu streścić następująco: Student seminarium zmaga się z wątpliwościami, podjętymi już decyzjami oraz ich konsekwencjami - porzuceniem oraz skrzywdzeniem przez niego Marty, z dezaprobatą rodziców, z mało przychylnym, wręcz trochę oziębłym otoczeniem samego seminarium. Może samo streszczenie fabuły nie jest zbyt zachęcające. Będę szczery, mnie też nie porwało jak pierwszy raz słyszałem, o co kaman. Znając Mariusza, wiedziałem, że nie zrobią z tego typowej indoktrynacji kościelnej, czy też wielkiego wykładu na temat moralności czy konieczności uczęszczania do kościoła.
Główną zaletą tego filmu jest fakt, że jest to film religijny „inaczej”… może nawet określenie film religijny tu tak naprawdę nie pasuje, raczej film obyczajowy o religijnym chłopaku i jego otoczeniu.
Mamy tu chyba po raz pierwszy w historii kina polskiego próbę (zwieńczoną sukcesem), podejścia do przyszłych kapłanów jako do młodych mężczyzn, bez zbędnego mistycyzmu, którzy się kłócą, se jaja robią, rywalizują, a także sobie w piłkę grają, tak jak wielu z nas w tym wieku. Można by pokusić się o sformułowanie: kapłan, też człowiek – i ten film to pokazuje w taki sposób, że z dużym zainteresowaniem go już obejrzałem kilka razy – jako ateista.
I to jest dużą zaletą tego filmu! Nie dzieli widzów na tych religijnych i tych nie religijnych, jest dostępny i czytelny prawie dla każdego (na pewno nie dla dzieci w wieku do 14 lat… które wyszły stwierdzając, że nudne to takie).
Za co także należy pochwalić autorów obrazu, to achronologiczna narracja. Wydaje mi się, że jako debiutanci w pełnym metrażu wykazali się sporą odwagą decydując się na taką formę, w której bardzo łatwo zgubić widza. Tutaj jednak historia opowiedziana częściowo retrospekcjami układa się do kupy bez problemu i nie utrudnia widzowi oglądania. Tym bardziej, że owe retrospekcje są bardzo ważnym elementem. Jak już pisałem, nie mogę zrozumieć wielu decyzji jakie podjął Marcin, główny bohater, ale w retrospekcjach mamy okazję poznać go oczami jego (już) byłej dziewczyny Marty. To te ciepłe, a nawet intymne momenty z nią pozwoliły mi poznać i może nawet częściowo zrozumieć Marcina trochę lepiej (chociaż porzucenie Marty dla boga… hmm… pozostawię to bez komentarza).
Jeżeli chodzi o aktorstwo także można skierować sporo ciepłych słów do obsady filmu „Teraz i zawsze”, czy to do Adama Patera jako złośliwego drania z seminarium, Sylwii Juszczak jako „ciężarnej wariatki” albo Emilii Komarnickiej jako „tej jedynej”. Jednak zadanie, jakiemu musiał sprostać Pascal Kaczorowski jako Marcin, to całkiem inna sprawa. Nie wiem jak wy, ale ja zawsze miałem wrażenie, że księża są trochę tacy odludkowi, tacy niedostępni, inni, jakby pochodzili z innego świata (nie koniecznie w pozytywnym znaczeniu) i Pascal zagrał właśnie takiego młodego przyszłego księdza… nie do końca pasującego do otoczenia świata świeckiego, ale także nie do końca pasującego do świata seminarium. Ciężko jest tak naprawdę polubić Marcina, jednak taka jest tematyka, takie było założenie i trzeba przyznać, że pan Kaczorowski z tego się wywiązał, pomimo że rola jednak trochę niewdzięczna. Przy okazji wspomnę także o dwóch łobuzach zagranych przez mieszkańców Słubic… czyli Amper (Jarosław Grabka „Bąbel” – na co dzień producent filmów Horyzontstudio) oraz Dzięciołek (Łukasz Wanago „Wagon” – na co dzień członek ekip filmowych nie tylko Horyzontstudio). Ich postacie dodają trochę humoru całości i odróżniają życie codzienne od życia „hermetycznie zamkniętego” seminarium. A sami aktorzy… powiem tylko, że chopaki się zapowiadają… nie da się im odmówić ani talentu, ani uroku, każdemu na swój sposób – się rozumi.
Na szczególną uwagę zasługuje także cudownie piękna muzyka pana Łukasza Bryły, to niesamowite jak bardzo jego melodie pogłębiły doznania emocjonalne płynące z tego filmu i wyniosły wiele scen na znacznie wyższy poziom sztuki filmowej. Muszę przyznać, że kombinacja pracy pana Pilarczyka, który wyciskał z aktorów świetne kreacje i pilnował, co by historia się trzymała kupy, pana Konopki, który zapewnił nam piękne widoki, świetne ujęcia oraz profesjonalny kinowy obraz i montaż (co w Polsce mimo wszystko nie jest tak oczywiste) oraz pana Bryły, odpowiedzialnego za muzykę dało świetny efekt.
Co nie działało…
Trzeba także wspomnieć, co mnie nie przekonało… ale jest tego niewiele…
Jedną kwestią są stosunki Marcina z Placydem (pan Medard Plewacki), który jest ciekawą postacią… (powiem, że trochę taki Yoda), ale po co Marcin u niego zaczyna przesiadywać, jest dla mnie jakoś nie do końca zrozumiałe albo przekonujące… a drugą, także dość nieistotną kwestią, to są momentalne dłużyzny… nie jest to film akcji i nikt nie oczekuje jakiejś jazdy… poza tym dłużyzny można zarzucić także „Mrocznemu rycerzowi”.
Jednak moim głównym problemem było zrozumienie Marcina, ale to już chyba kwestia ideologiczna, a nie kinematograficzna… w życiu nie zrozumiem jak młody, inteligentny przystojniak, któremu (przynajmniej materialnie) nic nie brakowało, może wszystko (a szczególnie Martę) rzucić i zamknąć się w seminarium.
Podsumowanie
Nie wiem co bym napisał, gdybym nie znał twórców tego filmu, nie wiem także, czy obejrzałbym ten film… ale wiem, że bym stracił. Film jest świetnie zrealizowany, ujęcia zapierają dech w piersi, są momenty, kiedy to można by uronić jakąś łzę tu czy tam, jest też trochę śmiechu i nawet sensacji (bardzo mało, ALE JEST).
Myślę, że miasto Słubice może być dumne z tego filmu, który w końcu powstał w sporej części w tym mieście (nawet jak kręcono go gdzie indziej) oraz dzięki nie jednemu mieszkańcowi Słubic. To jest trochę paradoksalne, kiedy w mieście, w którym planuje się jedynie stworzenie prowizorycznego kina równocześnie powstaje prawdziwe kino (w sensie film)…
22 Listopada będą trzy pokazy, a co dalej? Się okaże, na pewno będzie mogła obejrzeć ten film widownia w Paryżu (w styczniu) oraz w Los Angeles (w kwietniu), bowiem film został zaproszony na tamtejsze festiwale. Jeszcze jedno osiągnięcie, to także pojawienie się na liście, z której został wybrany polski kandydat do Oscarów (Tak! TYCH Oskarów, nie jakichś podróbek). Myślę, że naprawdę warto wydać tą dyszkę i się wybrać na ten film nawet, jeżeli tylko po to by zobaczyć, że tuż za rogiem, tutaj w Słubicach, powstają prawdziwe filmy na prawdziwie europejskim poziomie!
Moja ocena: 9 na 10 (Przede wszystkim za to, że jednego mimo wszystko nie zrozumiałem… jak ktoś może iść na księdza?!? To chyba pozostanie dla mnie na wieki tajemnicą… księżom nie ubliżając oczywiście).
Na kolejnej stronie znajdziecie trzy wywiady, z Arturem Pilarczykiem - reżyserem filmu, Mariuszem Konopką - autorem zdjęć oraz Paskalem Kaczorowskim - odtwórcą roli głównego bohatera...
PS.: Sorry za kiepskie fotki, jak tylko dorwe lepszej jakości kadry z filmu, to je powymieniam!
[Kondorr]
"Zakulisowo"
Niżej przedstawiam trzy wywiady z autorami obrazu - głównie dlatego, ponieważ wciąż nie ma trailera... (Marian, kiedy?!? :P ). Myśle, że warto posłuchać, co panowie mają do powiedzenia.
Artur Pilarczyk
Mariusz Konopka
Pascal Kaczorowski